Nasze wakacje z pewnością minęły pod znakiem ślubów. Trochę tego było. A to kuzynka Hela, a to Stasiek – kolega z pracy pana Kupy. A to szwagra siostry syn… Jednak najbardziej chyba zapamiętamy wesele mojego siostrzeńca. Zapewne każdy na pytanie: „Jak powinien wyglądać idealny ślub?” odpowiada podobnie. Wypasiona fura, którą młodzi podjadą pod kościół, przepiękna sukienka, muzyka, dużo wódki… No i fotograf też by się jakiś przydał, żeby uwiecznić tę najpiękniejszą uroczystość. Choć wiecie, ja za bardzo nie przepadam za zdjęciami. Zwykle wychodzę na nich grubo albo fotograf postanawia uwiecznić mnie w trakcie: a) kichania; b) jedzenia; c) ziewania; d) to chyba zostawię dla siebie… Tak czy siak, wesele mojego siostrzeńca miało być idealne. Wiecie, pierwszy taniec w obłokach dymu, fajerwerki i te sprawy. Jednak jednej rzeczy młodzi nie przewidzieli.
Czasami krąży nad nami jakieś fatum. I chyba to fatum właśnie dopadło młodych. Od początku wszystko było nie tak. Fotografowi zepsuło się auto, gdy wracał z ostatniego zlecenia. I może nie byłaby to taka tragedia, gdyby nie fakt, że zlecenie było w Bułgarii… Chyba nie muszę zdradzać, że nie zdążył dojechać. Przyszedł czas na pierwszy taniec. Był piękny! Gdyby ktoś stał z boku i popatrzył na salę, pomyślałby, że wszyscy gości byli nad wyraz wzruszeni. Niestety okazało się, że wytwornica dymu jakimś cudem została napełniona gazem łzawiącym! Wyobrażacie to sobie? Nie wiem, czy to głupi żart pracowników, ale nikomu chyba nie było do śmiechu. A właściwie to na pewno, bo cała sala ryczała…
No i w końcu najlepsza atrakcja – fajerwerki! Uprzedzeni rodzice młodej pary sprawdzali kilka razy, czy wszystko z nimi w porządku, żeby znowu nie okazało się, że to jakiś niewypał. Mieliśmy już wychodzić na dwór, kiedy na zewnątrz zapanowała kompletna apokalipsa! Wiało tak, że mało brakło, a sala zostałaby bez dachu. W minucie zaczął padać grad i zrobiło się ciemno jak w d… No wiecie, skąd zwykle wychodzi pan Kupa. No i po fajerwerkach…
Wiecie, jaki jest pan Kupa. Lubi pomagać i nie cierpi, gdy ktoś jest zdołowany. No a para młoda najwyraźniej szczęśliwa nie była. Pan Kupa postanowił więc, że sam przygotuje weselną atrakcję. Zawsze zastanawiałam się, po co wozi zawsze ze sobą wszystkie graty. Taka mini pracownia w aucie. W końcu zrozumiałam. Na pół godziny zniknął z sali, a kiedy wrócił, miał ze sobą przepiękne foto rekwizyty ziomeczków pana Kupy. Zbudował też na szybko z kartonu amatorską fotobudkę i postanowił zabawić się w fotografa. Śmiechu było przy tym co niemiara. Chyba nikt inny nie będzie miał tak oryginalnych zdjęć ślubnych, jak mój siostrzeniec. Pan Kupa uratował ślub i wszystko skończyło się dobrze!